Dowód - prawdziwa historia neurochirurga,
który przekroczył granicę śmierci i odkrył niebo


Człowiek powinien poszukać tego, co jest, a nie tego co jego zdaniem powinno być.
Albert Einstein (1879-1955)

    Pierwszego listopada obchodziliśmy dzień Wszystkich Świętych, a następnego Dzień Zaduszny.
Odwiedzając groby naszych bliskich i modląc się za nich skłonni byliśmy do większych refleksji nad sensem życia i przemijania. Właściwie to od czasów Chrystusa, nie ma żadnych dowodów, aby ktoś powrócił z tamtego świata i zdał relację z tego co się tam dzieje. Teraz czyni to Eben Alexander szanowany neurochirurg wykładowca Harwardu, który przez szereg lat był sceptyczny wobec zagadnień wiary. Jako naukowiec ufał jedynie faktom. Pod wpływem dramatycznego wydarzenia przewartościował swoją wizję świata.
    Wcześniej jako neurochirurg spotykając się z umierającymi pacjentami i ich rodzinami słyszał opowiadania, a nawet był świadkiem pewnych niewytłumaczalnych zdarzeń. Traktował je jako niewyjaśnione i nie zawracał sobie nimi głowy. Zaistniała jednak sytuacja, że zmuszony został do położenia się w szpitalu jako pacjent. Jego koledzy przeprowadzili wiele badań laboratoryjnych, które nie dały odpowiedzi na pytanie co pacjentowi dolega. Dopiero badanie termografią komputerową głowy wykazało obrzmienie i stan zapalny opon mózgowych. Samoistne zapalenie opon mózgowych związane jest najczęściej z upośledzeniem odporności u osób zakażonych wirusem HIV. Zapadnięcie na tę chorobę znanego doktora stało się co najmniej
dziwne. Chory zaczął wydawać dziwne jęki i zawodzenia. Trwało to około dwóch godzin. Po tym chory odezwał się słowami „Boże pomóż mi”. Po tym zamilkł na tydzień.
    Choroba rozwijała się w szybkim tempie. Chory dostał dożylnie silne antybiotyki i został umieszczony w izolatce. Jego szanse na przeżycie spadały. Funkcje życiowe organizmu osiągnęły minimum. Przez pewien czas znajdował się on między życiem a śmiercią. Przy życiu utrzymywała go aparatura, do której został podłączony. Pacjent znalazł się w zaświatach. Nie był świadomy że ma ciało. Język, uczucia, logika wszystko zniknęło. Nie miał poczucia czasu. Przynajmniej w takim sensie jak odczuwamy go na ziemi. Zniknęły wszystkie wspomnienia.
Chory zdał sobie sprawę, że znajduje się w innym świecie. W pewnym momencie uświadomił sobie, że otaczają go jakieś obiekty przestrzenne przypominające korzenie, lub raczej naczynia krwionośne ogromnej wypełnionej błotem macicy. Wszystko to chory oglądał z dołu z pozycji kreta, lub dżdżownicy. Zdał sobie sprawę, że nie jest człowiekiem, ani nawet zwierzęciem, lecz jakąś wcześniejszą prymitywną formą istnienia. Może samotnym punktem świadomości w czerwonobrunatnym środowisku.
    Im dłużej był zanurzony w błotnistej galarecie, tym bardziej się utożsamiał ze środowiskiem, które go otaczało. Z błota wychylały się karykaturalne zwierzęce twarze. Czasami słychać było głuchy ryk. Jednocześnie ogarnął go strach. Wtedy z ciemności wynurzyło się coś nowego. Było przeciwieństwem tego co go otaczało. Promieniowało zwiewnymi włóknami białozłocistego światła. Pojawiły się żywe dźwięki najbardziej misterne i najpiękniejsze jakie kiedykolwiek dały się usłyszeć. Wirujące źródło światła zbliżyło się do niego. W środku ukazał się otwór, przez który tam przebywający zaczął się piąć w górę. Znalazł się w najpiękniejszym świecie jaki sobie można wyobrazić. Okolica tonęła w bujnej soczystej zieleni. Znajdujący się tam leciał mijając pola, drzewa, strumienie i wodospady. Po drodze mijał szczęśliwych, roześmianych ludzi i bawiące się dzieci. W pewnym momencie zorientował się, że obok niego leci piękna dziewczyna. Razem dosiedli czegoś płaskiego o skomplikowanych wzorach. Okazało się to skrzydłem motyla. Obok znajdowało się miliony motyli. Dziewczyna otoczyła lecącego, pełną miłości opieką. Oznajmiła mu, że pokaże wiele różnych rzeczy. Wszystko to przekazywała bez słów.    
    Tymczasem lekarze walczyli o życie pacjenta.
Okazało się, że chory był kilka miesięcy temu w Izraelu i uległ zakażeniu bakterią Klebsiella pneumoniae, która jest odporna na antybiotyki. Tymczasem bohater opowiadania znalazł się wśród chmur, wspaniałych puszystych, ostro kontrastujących z ciemnogranatowym niebem. Wyżej krążyły gromady przeźroczystych kul, jakieś istoty przypominające ptaki i anioły. Prezentowały wyższy stopień rozwoju. Z góry dochodziły dźwięki wielogłosowej pieśni.
    Chory zorientował się, że znajduje się w bliskiej odległości Stwórcy. Zapamiętał związek z wszechwiedzącym, wszechmocnym i kochającym Bogiem. Miał wrażenie, że znalazł się w większym świecie. Zadawał pytania i otrzymywał odpowiedzi. Proces odbywał się bez słów. Byt miał głos ciepły. Rozumiał ludzi i miał ludzkie przymioty lecz w nieskończenie większym stopniu. Emanował cechami ludzkimi: współczuciem, serdecznością, nawet humorem i ironią. Pacjent dowiedział się, że istnieje wiele wszechświatów, a osią ich wszystkich jest miłość. W niezliczonych wszechświatach, występowało niezmierne bogactwo form życia. Związki przyczynowo skutkowe były inne jak na ziemi. Miejsce gdzie znajdował się bohater opowiadania nazywało się jądro, natomiast droga, którą do niego podążał to tunel. Domniema on, że pozwolono mu umrzeć głębiej i udać się dalej jak innym ludziom, którzy przeżyli własną śmierć. Dążenie ku wyższym światom to proces wymagający rozwiązania wszelkich więzów, które łączą nas z poziomem na, którym się znajdujemy. Pacjent pozbył się wszelkich więzów łączących z ziemią, wobec tego udało mu się udać wyżej, lub głębiej.
    Przez cały czas chory miał wsparcie licznej rodziny jaką posiadał. Wobec zaistniałej sytuacji nadzieja na wyzdrowienie ciągle malała. Modlitwa o zdrowie jednak nie ustawała. W pewnej chwili chory znalazł się ponownie u wyjścia do tunelu i mógł do niego wejść. Wirująca melodia –przepustka do wyższych sfer była niesłyszalna. Bramy nieba zostały zamknięte, powodując żal u tego co je opuścił. Wtedy usłyszał modlitwę i rozpoznał najbliższe mu osoby. Wówczas mimo głębokiego smutku wstąpiła w niego ufność w dobre zakończenie podróży. Przebywający w siedmiodniowej śpiączce powoli się zbudził. Czuł się jak niemowlę, które dopiero się narodziło. Lekarz usunął rurkę intubacyjną. Chory zakrztusił się nabrał samodzielnie powietrza i powiedział „dziękuję”. Radość udzieliła się wszystkim obecnym: lekarzom, pielęgniarkom, a najbardziej członkom rodziny modlącej się przy łóżku chorego.
    „Życie można przeżyć tylko na dwa sposoby: tak, jakby nic nie było cudem, lub tak jakby cudem było wszystko”. Albert Einstein (1879-1955).
    Opisaną relację uwiarygodnia to, że zdaje ją znany neurochirurg, który zna lepiej jak przeciętny zjadacz chleba, anatomię i fizjologię mózgu.
„Przeżycia doktora Ebena Alexandra, bliskie doświadczeniu śmierci, jest najbardziej zdumiewającym, o jakim słyszałem w czasie ponad czterdziestu lat moich badań nad tym zjawiskiem. To żywy dowód na istnienie życia po życiu. Raymond A. Moody , autor książki Życie po życiu”.

Tadeusz Zych

Książka Ebena Aleksandra, tłumaczył Rafał Śmietana, ZNAK litera nova, Kraków 2013




(Mariawita 10-12/2013)

powrót