Audiatur et altera pars

Polemika

    W nr 1-3 „Mariawity” z 2011 r. został zamieszczony tekst polemiczny dotyczący mojego artykułu Mariawityzm - „jedyna polska herezja poparta przez carat”? w: Narrata de fontibus hausta, Lublin 2010, pióra A. Starczewskiego. Pragnę, korzystając z przysługującego mi prawa repliki, ustosunkować się do zawartych tam opinii.

    Przede wszystkim i w sposób szczególny poczuwam się do tego wobec Czytelników „Mariawity”, którzy, po zapoznaniu się z tekstem A. Starczewskiego, odniosą jedno wrażenie: oto nierzetelny profesor, w artykule ogłoszonym w wydawnictwie kościelnym, wywołuje demony przeszłości. Tymczasem Autor polemiki w sposób bardzo niesumienny i tendencyjny przedstawił treść mojego artykułu, próbując dopowiadać to, czego w artykule nie ma, wmawiając tezy, których nie postawiono.    
    Przykładem braku rzetelności wobec Czytelników nieznających mojego tekstu jest imputowanie mi, że dla potwierdzenia jakoby mojej tezy powołuję się na źródła informujące o wręczaniu haftów przez mariawitów urzędnikom carskim. Otóż autorem owego źródła (a nie źródeł), które przytaczam jest biskup płocki Antoni Nowowiejski, a mój komentarz do przywołanego fragmentu jest jednoznaczny - trudno uznać go za obiektywny. Ponadto dezawuuję opinię Nowowiejskiego stwierdzając dalej, że nie każdy kontakt z władzą musiał oznaczać współpracę oraz że kontakty z władzą były czymś nieuniknionym. Więcej, cytat i powołanie się na Nowowiejskiego poprzedziłem informacją o przedwojennych opracowaniach autorów rzymskokatolickich silnie obciążonych niechęcią do mariawitów. Trzeba mieć naprawdę dużo złej woli, żeby nie dostrzegać kontekstu, w którym przywołałem wspomniane źródło oraz mojego komentarza do tegoż źródła.
    A. Starczewski zdaje się w ogóle nie dostrzegać, że cytowane źródła czy przywoływane opinie opatruję krytycznym, dystansującym komentarzem (T. Toborek, R. Aubert, M. Szejnman), bo to niewygodne i nie pasuje do obrazu nierzetelnego profesora. Należy odróżnić relacjonowanie i prezentowanie istniejących w literaturze opinii i tez od stawiania takowych, ale do tego potrzebna jest umiejętność czytania ze zrozumieniem i bez z góry założonej tezy. Niech A. Starczewski wskaże fragment i miejsce, w którym zarzucam mu manipulację i używam słowa „manipulacja”, bo sam doprawdy nie wiem na czym miałaby polegać ta manipulacja?
    W cytowaniu czy przywoływaniu opinii innych trzeba być precyzyjnym. Polemista pisze „Dziwnie brzmi teza profesorska o zakładaniu przez mariawitów parafii na terenie całego carskiego imperium”, wcale nie stawiam takiej tezy, a jedynie przytaczam opinię Borysa Przedpełskiego, stwierdzającego, że mariawici mogli bez większych trudności zakładać parafie na Wschodzie - na kanonicznym terytorium prawosławnym, a także, że władze rosyjskie wyraziły formalną zgodę na działalność misyjną mariawitów na obszarze całego Imperium Romanowów. A. Starczewski uznaje to jednak za moją tezę. Tu tylko chcę dodać, że w Rosji carskiej przed i po ukazie tolerancyjnym działalność misyjną wobec wyznawców wszystkich innych religii na obszarze rosyjskiego państwa prowadzić mogła wyłącznie Cerkiew prawosławna.
    W swoim artykule zaprezentowałem różne opinie dotyczące relacji mariawici - władza. Czynienie z tego zagadnienia tematu tabu, a jego poruszanie zawsze za objaw złej woli uważam za nieporozumienie. Kończąc omawianie tego zagadnienia stwierdziłem, że tak, jak dotarcie do archiwaliów watykańskich jest niezbędne, aby odpowiedzieć na pytanie o motywy decyzji Stolicy Apostolskiej w sprawie mariawitów, tak samo dotarcie do archiwaliów rosyjskich jest konieczne, aby wyjaśnić relacje mariawici - władza, raz na zawsze rozwiewając wszelkie wątpliwości. Czytelnik „Mariawity”, niestety, nie dowie się jednak z tekstu A. Starczewskiego, że odrzucam tezę o inspiracji carskiej w powstaniu mariawityzmu.
    Inna sprawa to próba wyjaśnienia przez A. Starczewskiego casusu ks. Wacława Żebrowskiego. Jest ona chybiona, ponieważ objaśnienia Polemisty nijak się mają do kwestii przeze mnie poruszonej, radziłbym zatem odnieść się do archiwaliów, które przywołałem.
    To, że dostrzegam uniwersalizm w głównych rysach religijności mariawickiej, to dla A. Starczewskiego dziwnie brzmiące rozważania, poddające w wątpliwość polski rodowód ruchu mariawickiego. Nie twierdzę przecież, że twórcy mariawityzmu przybyli na ziemie polskie w pancernym pociągu z Niemiec. Byli Polakami i w Królestwie Polskim narodził się mariawityzm i o tym
piszę, ale też nie funkcjonowali w izolacji, nie byli samotną wyspą, interesowali się tym, co działo się w  Kościele powszechnym. Czerpali z duchowości Kościoła zachodniego.
    Duchowość mariawicka, oparta na akcentowaniu Miłosierdzia Bożego, wykazywała podobieństwo oraz analogie do duchowości alfonsjańskiej i pallotyńskiej. Szczególny kult Najświętszego Sakramentu oraz kult Maryi, propagowany przez mariawitów, wpisywał się w dające się zaobserwować u schyłku XIX w. w całym Kościele ożywienie nabożeństwa eucharystycznego i maryjnego. Pisze o tym m.in. ks. W. Różyk w pracy pozytywnie przyjętej przez mariawitów (zob. W. S. Ginter, Na drodze do prawdy, „Mariawita”, nr 10-12 z 2006 r.).
    Sam wspominam w artykule, że to właśnie mariawici przetłumaczyli na język polski encyklikę Leona XIII Mirae Caritatis (O Przenajświętszej Eucharystii) z 1902 r., że to mariawici „podkreślali konieczność zmiany w duchu braterstwa relacji między duchowieństwem a wiernymi, a także zwracali uwagę na problemy społeczno-religijne środowisk robotniczych. W swych koncepcjach i formach działalności duszpasterskiej byli prekursorami odnowy w duchu Soboru WatykańskiegoII”. Niestety, tego również Czytelnik „Mariawity” nie dowie się z lektury tekstu A. Starczewskiego.
    Polemista usiłuje wmówić, że odmawiam mariawitom polskości. Każdy, kto bada polskie dzieje, a szczególnie te porozbiorowe, musi dostrzegać polskość (swoistość) i uniwersalizm polskich dziejów. A. Starczewski zaś dostrzega jedynie polskość i jej zaprzeczanie - to mentalność z partykularza.
    W ogóle pominę milczeniem niektóre stwierdzenia Autora, jak te o funkcjonowaniu rosyjskiego aparatu administracyjnego w 1905 r., o tym, że Najwyższy ukaz imienny z 1905 r. wydano z myślą o wzmocnieniu tolerancji religijnej w Rosji, czy to o obciążaniu skarbu carskiego sumą ok. 30 000 rb. na rzecz biskupów rzymskokatolickich, bo z nich rzeczywiście wyziera „człek mało uczony”.
    Autor polemiki pyta, jak się mają uchwały Soboru Watykańskiego II do Kodeksu Prawa Kanonicznego z 1983. Prosi, aby mu to wyjaśniono. Nie jestem teologiem ani kanonistą, lecz mam radę: zapytać uczestników trwającego w Płocku od 1998 r. dialogu teologicznego i ekumenicznego między Kościołem Starokatolickim Mariawitów a Kościołem Rzymskokatolickim, jak mimo tej sprzeczności możliwe jest kontynuowanie dialogu i czy sami już to sobie wyjaśnili.
    I już na zakończenie. Polemista wytyka, że nie przywołuję ważnych reform mariawickich i na pierwszym miejscu wymienia udzielanie Komunii Świętej pod Dwiema Postaciami. Szanowny Panie A. Starczewski, wystarczyło przeczytać tekst przypisu 10 na s. 639. Tam na pierwszym miejscu wymieniam tę reformę i kilka innych.
    Jeszcze uwaga natury formalnej - artykuł nie był pisany dla kościelnej uczelni, lecz dla uczczenia jubileuszu dr. Jana Skarbka, emerytowanego pracownika KUL.

Krzysztof Lewalski


(Mariawita 4-6/2011)

powrót